Barwy kampanii
W dniu 15 lutego 2020 roku odbyła się pierwsza konwencja wyborcza prezydenta Andrzeja Dudy. Radosny tłum po brzegi wypełnił halę widowiskową. Wodzirej Bochenek zagrzewał i moderował. Laudacje wygłosili Prezes Jarosław, Premier Mateusz i Premier Beata.
Na końcu wystąpił sam pretendent do reelekcji. Przemawiał charyzmatycznie, propaństwowo i w duchu Wspólnoty. Ten element kontaktu z wyborcami pan Prezydent ma w małym palcu. I trudno czynić z tego zarzut.
Zarzut należy uczynić z czegoś innego. Kandydat poruszył kwestię ustawy dezubekizacyjnej. Wśród zapewnień o niezłomnym kursie, podziękowań za poparcie i apeli o jeszcze większy wysiłek dla zwycięstwa, znalazła się wzmianka o tym, że jednak nie brakuje w Polsce niezadowolonych. I tu Andrzej Duda wymienił ubeków, którym „słusznie obniżono emerytury”. Tak właśnie powiedział – że słusznie obniżono.
Pytanie, po co to zrobił. Do czego mu to teraz potrzebne? Gdyby nie było mu potrzebne, to przecież nie wspomniałby o tym w przemówieniu, o którym od razu było wiadomo, że będzie cytowane na lewo i prawo, co do akapitu, zdania, kropki. Celowo umieścił ten wątek w swojej otwierającej oracji.
Napiętnował kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Publicznie ich upokorzył, przyklejając łatkę bandytów i uzurpatorów. Jak to się nazywa, gdy polityk dla krótkoterminowych korzyści wyborczych, szczuje część obywateli na drugą część? Populizm.
Rozkład głosów, prognozowany w drugiej turze wyborów, nie wygląda korzystnie dla Andrzeja Dudy. Przegra z „antypisem”, jeśli wszyscy wrogowie obecnej władzy zjednoczą się przy urnach. O wyniku może zadecydować kilkadziesiąt tysięcy, albo nawet kilka tysięcy głosów. Czy warto rezygnować ze śladowego poparcia, które mogłoby przyjść od środowisk byłych ubeków? Śladowego, bo większość z nich lokuje swoje sympatie po stronie opozycji.
Czy w ogóle nazwanie tych ludzi „ubekami” jest słuszne?
Kogo zdezubekizowano?
Ustawa, na mocy której byłym funkcjonariuszom obniżono emerytury do poziomu średniego świadczenia w sektorze cywilnym, objęła nie tylko dawnych ubeków, czy esbeków. W jej rygorze znaleźli się także żołnierze byłej Wojskowej Służby Wewnętrznej, policjanci i strażnicy graniczni.
Wystarczy, że policjant, wcześniej milicjant, odbył jakieś szkolenie w Akademii Spraw Wewnętrznych. I ciach – ustawa uznaje go za ubeka. A paleta szkoleń była bardzo bogata. Znalazł się w niej resortowy „dokształt”, umożliwiający zdobycie stopnia magistra. Milicjant skorzystał z atrakcyjnej możliwości, żeby uzupełnić wykształcenie na resortowej uczelni. Potem przyszła transformacja ustroju, „fabryka” zmieniała nazwę, a milicjant, już jako policjant, nadal tak samo rzetelnie pełnił służbę. Nie ścigał opozycji, tylko strzegł porządku. Teraz wiele osób zapomina, że Milicja Obywatelska, chociaż silnie upolityczniona, była jednak formacją policyjną, z zadaniami takimi, jakie powierza się policjom w krajach demokratycznych. „Za komuny” gość przesłużył kilka lat, a w wolnej Polsce dwadzieścia kilka. I z powodu tego jednego szkolenia został prawnie uznany za ubeka.
To nie jest opis wyjątkowego przypadku. Takich sytuacji było co najmniej kilka tysięcy.
Inny przykład – Straż Graniczna, wcześniej Wojska Ochrony Pogranicza. Żołnierz WOP przez kilka miesięcy zastępował chorego komendanta strażnicy. Zastępował. Weszła ustawa dezubekizacyjna i nagle facet stał się ubeckim siepaczem. Bo w ustawie znalazł się szczegółowy wykaz instytucji i funkcji, które miały wrogi Polsce charakter. Dowódcę ktoś musi zastąpić. Jednostka nie może zostać bez głowy. Z rozdzielnika wypada na formalnego zastępcę. I znowu, zmienił się ustrój, zmieniła się nazwa formacji. Kilka lat służby w WOP, a dwadzieścia kilka w SG. Nienagannej służby, nie w obronie komunizmu, tylko w ochronie granicy państwowej. „Ubek mimo woli” teraz traci ponad połowę świadczenia, bo współcześni hunwejbini uznali go za wroga Ludu.
Te dwa przykłady wystarczą
W ustawie jest zapis, że świadczenia nie obniża się osobom, które wykażą, że w inkryminowanym okresie bohatersko współpracowały z podziemiem demokratycznym. Zdaje się, że mowa tam także o wykonywaniu zadań z narażeniem życia. Gdy akt wszedł w życie, oczywiście posypały się wnioski od emerytów. W resorcie spraw wewnętrznych wyodrębniono komórkę organizacyjną, zajmującą się odpowiadaniem na wnioski. Jeden z byłych pograniczników wykazał, że nigdy nie był żadnym siepaczem komuny, a jego służba polegała na patrolowaniu pasa granicznego. Z bronią i z narażeniem życia ze strony przemytników. „Odpowiadalnia” odpisała mu, że wielkie mi halo, bo przecież ostatecznie go nie zabili.
W tym duchu odpowiadano każdemu „frajerowi”, który uwierzył, że ustawa dezubekizacyjna przynosi sprawiedliwość i dobiera się do kiesy tylko prawdziwym sługusom Moskwy, bandytom spod znaku UB i SB.
Tymczasem pod władzą tej ustawy nie spadł włos z głowy byłym więziennikom, którzy katowali internowanych i osadzonych opozycjonistów. Ustawa po prostu ich „nie widzi”. Tak jak nie widzi tych milicjantów, którzy na zlecenie polityczne dopuszczali się okrucieństw wobec zatrzymanych demonstrantów, a nawet wobec rodzin opozycjonistów. Grzegorza Przemyka zamordowali milicjanci, a nie esbecy. Oni także są niewidzialni dla ustawy.
Prawdziwi ubecy
Media obiegły nagrania z ubeckich wieców, gdzie Mazguła wychwalał stan wojenny. Słynne stało się wystąpienie byłego komendanta MO, który rozpaczliwie zadeklarował, że on za dwa tysiące miesięcznie nie jest w stanie przeżyć.
W narodzie podniósł się gniew. O ty taki owaki! To ludzie normalnie żyją za dziewięćset złotych, a tobie dwóch tysięcy mało? I to było słuszne wzburzenie.
Kadra dowódcza okresu PRL, ale i długo później, otrzymywała bardzo wysokie uposażenia, które w oczywisty sposób przełożyły się na pokaźne świadczenia emerytalne. Nawet po dwadzieścia kilka tysięcy. Takich pieniędzy nie da się przejeść. Zarówno w czynnej służbie, jak i po jej zakończeniu. Normalny człowiek odłożyłby z tego taką „górkę”, że miałby na godną starość, nawet przy dwóch tysiącach po dezubekizacji. Co oni robili z tymi pieniędzmi, że pan były władca Milicji ma już tylko te dwa tysiące z bieżących wpływów?
Znana jest też bajka o sprzątaczce. No, ja tylko zmywałam podłogi w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych, tylko że na mundurowym etacie. Odmianą tej bajki jest mit o sekretarce. To są ci „niewinni”, tłumnie gromadzący się na wiecach przeciw ustawie. Ale na te zgromadzenia przychodzą też ludzie, których historie zostały opisane wcześniej. Ubecy z mocy ustawy. Przychodzą, protestują, złorzeczą PiS-owi. A co mają robić? Tańczyć z radości?
Tych ustawowych ubeków, którzy nigdy nie zhańbili się służbą Moskwie przeciw własnemu narodowi, jest kilka tysięcy. Oni mają rodziny, co daje kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy potencjalnych wyborców.
Andrzej Duda, wytykając tych ludzi palcem, publicznie, na wyborczym festynie, nie tylko cynicznie ich upokarza. On krótkowzrocznie pozbawia się cennego języczka u wagi. W chwili prawdy, w finale drugiej tury wyborów, właśnie tej pozornie nieistotnej garstki głosów może mu zabraknąć.
Pouczenie
Zawsze przy okazji takich publikacji uruchamiają się eksperci od wszystkiego. Za chwilę zrobią jazgot, że tak, dwa tysiące, a tu dziewięćset złotych! I do nich nie dociera, że sprawiedliwość „ludowa” powinna dotyczyć wyłącznie tych, którzy sobie na to zasłużyli. Oni nie rozróżniają. No bo jak mieliby rozróżnić, skoro ustawa wsypała do jednego wora bandytów i funkcjonariuszy.
Jak mieliby rozróżnić, skoro PiS uporczywie dmie w ideologiczną waltornię, głosząc, że wysoka emerytura mundurowa, to Istne Zło.
Wysoka emerytura mundurowa nie jest istnym złem, tylko ustawowo nabytym świadczeniem. Pamiętajmy przy tym, że w porównaniu z cywilną, każda mundurowa emerytura jest wysoka. Złem staje się wtedy, gdy przysługuje sprzeniewiercom. Tylko że PiS nie dba o to, aby prosty obywatel umiał to rozpoznać. Wysoka emerytura? Mundurowa? Znaczy się ubek! Od takiego kształtowania opinii publicznej jest już tylko krok do nagonki na wszystkich ludzi munduru. I tych emerytowanych, i tych w czynnej służbie. Nadmierna fantazja? Bynajmniej.
Prawdziwa nagonka
W roku 2011 rząd Platformy Obywatelskiej taką nagonkę rozpętał. Zmobilizował „ludowe masy” przeciw mundurowym kułakom. Obywatele dowiedzieli się, że żołnierze i funkcjonariusze, to zwykłe lewusy, co to tylko patrzą, jak tu zasymulować chorobę, żeby móc się wylegiwać na pełnopłatnych zwolnieniach lekarskich. Danych liczbowych, które ilustrowałyby te nadużycia, nigdy nie podano. Bo oczywiście tych danych nie było. Stachańczykowi „wydawało się oczywiste”, że do nadużyć dochodzi. Wydawało się i już. Stachańczyk to ten, który w MSW przygotował zmianę przepisów o uposażeniach żołnierzy i funkcjonariuszy.
Plakat protestacyjny z 2012 roku.
Nie tylko symulanci. Nieroby po prostu. Na emeryturę idą po piętnastu latach, trzydziestopięcioletnie zdrowe byki. Opinii publicznej nie poinformowano, że po piętnastu latach służbę kończy ledwie 2% uprawnionych. Że trzydziestopięcioletnich emerytów jest pół promila w skali ćwierć miliona mundurowych. Że po piętnastu latach uprawnionym przysługuje 40% ostatniego uposażenia.
Rozum zasnął, a wzbudzone demony przez lata krążyły nad formacjami mundurowymi. Tego dopuścili się ludzie Tuska. Cyniczni, odrażający politykierzy.
Wspomniane przepisy mają teraz inny kształt. Odpłatność za chorobowe wynosi 80% uposażenia, a minimalna emerytura przysługuje po 25 latach służby. Ale to nie jest żadna przeszkoda, gdy znowu ktoś zechce szczuć jednych na drugich. Zawsze znajdą się osoby, które mają gorzej i dały sobie wmówić, że poczują się godnie, gdy wezmą udział w upadlaniu innych.
Jak wyglądała nagonka:
Mundurowi kułacy mówią DOŚĆ – artykuł z 2012 roku
Nasi zdrowi dziennikarze – artykuł z 2013 roku
Teraz na celowniku są ubecy. Kogo się tym mianem określi, decydują politycy u steru władzy. Gdy już dokona się pomsta Ludu na jednych ubekach, trzeba będzie mu wskazać następnych. Bez trudu nowymi ubekami można okrzyknąć żołnierzy i funkcjonariuszy, ale też lekarzy, nauczycieli, czy handlowców.
Prezydencie Duda, czy właśnie w ten sposób chcesz budować Wspólnotę?
Foto: Internet